Rafał Wilk w ZSMS Rzeszów

Rozmowa z RAFAŁEM WILKIEM, multimedalistą krajowych, jak i zagranicznych zawodów w kolarstwie ręcznym, który odwiedził naszą placówkę i opowiedział uczniom o swojej drodze na szczyt.

Nadal czuję głód wygrywania

– Jest Pan m.in. pięciokrotnym mistrzem świata, trzykrotnym mistrzem paraolimpijskim, czterokrotnym zdobywcą Pucharu Świata i Pucharu Europy. Ogólnie nie sposób zliczyć Pana wszystkich sukcesów, więc sądzę, że jest Pan spełnionym sportowcem.

– Po części pewnie tak, ale nadal jest we mnie niedosyt, głód startowania oraz wygrywania, i oby był jak najdłużej. Najważniejsze to mieć cele w życiu i dążyć do nich mniejszymi czy większymi krokami. Lepiej nawet małymi, byle do przodu.

– W handbike’u zdobył Pan wszystko. Mając tę świadomość, jak nadal stawiać sobie nowe cele?

– Myślę, że kluczem jest szukanie we wnętrzu samego siebie tego, aby wciąż się motywować. Jeżeli mamy wszystko w luksusie to się rozleniwiamy. Lubię wygrywać, reprezentować nasz kraj, więc myślę, że zawsze znajdę motywację, żeby nadal przygotowywać się do startów. Niestety, mój wiek jest, jaki jest (49 l.), i ci starsi zawodnicy tacy, jak ja, muszą dwa razy więcej trenować, aby utrzymać się z młodzieżą. Ja cały czas jestem pełen energii, żeby trenować, startować i to mnie cieszy. Oby jak najdłużej.

– Niedawno, w Zduńskiej Woli, sięgnął Pan po dwa złote medale mistrzostw Polski. Pamięta Pan, ile razy zdobył krajowy championat?

– 24 razy (uśmiech).

– Handbike to mnóstwo wyrzeczeń w codziennym życiu?

– Tak jak w sporcie, jest ich mnóstwo. Pomijając dietę, to jest cały czas życie w rygorze. To jest tak naprawdę styl życia, a człowiek się do tego przyzwyczaja. Przykładowo – rano jem na śniadanie owsiankę, potem idę na trening i wszystko tak naprawdę mam podporządkowane pod treningi. Gdy przychodzi zima, wyjeżdżamy w cieplejsze rejony, aby trenować w odpowiednich warunkach. A jeśli się nie uda, to w domu jest „piłowanie”, nieraz po 2,3, 4 godziny. Jest to monotonne, ale cóż, trzeba to robić (śmiech).

– Trenuje Pan codziennie?

– Tak.

– Patrząc na pańskie bicepsy, jestem pod wrażeniem. Wygląda Pan jak kulturysta.

– Kiedyś napędzały mnie nogi, a to, co kiedyś robiły, teraz przejęły ręce, dlatego one tak wyglądają.

– Gdyby Pan miał wskazać, co w handbike’u jest najtrudniejsze, byłoby to?

– Sądzę, że ciągły trening, a także badanie i udoskonalanie siebie. Ja mam ku pewnym badaniom możliwości, bo pracuję na uczelni i mogę ciągle analizować własne parametry, czy mój wysiłek idzie w dobrą, czy złą stronę. Jeżeli zmierza w złą, to robimy korekty w treningach, by przyniosły one rezultaty. Sporym wyzwaniem jest też to, że człowiek większość czasu przebywa poza domem, choć jeśli tylko to możliwe, staram się zabierać ze sobą najbliższych.

– Ogląda Pan jeszcze żużel? (poprzednia dyscyplina Rafała Wilka, podczas której doznał wypadku i stracił władzę w nogach – przyp. red.)

– Tak, w większości jednak w telewizji, bo najczęściej moje starty są w weekendy. Niemniej cały czas jestem na bieżąco z żużlem.

– Porównując handbike z żużlem, podejrzewam, że adrenalina jest obecnie mniejsza.

– Myślę, że nie, bo szybkość nieraz jest większa niż na żużlu. Podczas zjazdów w Alpach, nierzadko osiąga się grubo ponad 100 km/h, a na ostatnich mistrzostwach Polski, to prawie 2 godziny jazdy i tak naprawdę, 2 godziny na adrenalinie.

– Czy po wypadku, brał Pan pod uwagę, że sport może pójść całkiem w odstawkę?

– Tak naprawdę nie widziałem siebie poza sportem. Sport towarzyszył mi od małego, choć na początku, nie wiedziałem, co mam zrobić. Pierwszym sygnałem było to, że po pół roku zacząłem jeździć na nartach. Byłem również przy żużlu, bo przez 4 lata po wypadku pracowałem jako trener, czyli moje życie się nie zmieniło. Chociaż nie byłem zawodnikiem, nadal były wyjazdy i niemal ciągle przebywałem na stadionie. Potem przyszedł handbike i musiałem wybrać. Trzeba było przewartościować pewne rzeczy i sądzę, że wybór padł w dobrym kierunku.

– Nasi uczniowie trenują piłkę nożną. Futbolem też się Pan choć trochę interesuje?

– Oczywiście. Na bieżąco jestem z wszystkimi dyscyplinami, bo żyję sportem. Nasza reprezentacja piłkarska na razie gra z niepowodzeniami, ale wierzę, że to się zmieni.

– Jeśli się nie mylę, to pański syn grał w Junaku Słocina.

– Tak, Hubert grał w Junaku, a teraz poświecił się innym rzeczom.

– Zbliżając do brzegu, zapytam, jaką radę ma Pan dla naszych młodych sportowców?

– Aby połączyć naukę ze sportem. Wiem ze swojego przykładu, że to możliwe. Nigdy nie wolno mieć nauki w poważaniu, bo sport nie trwa wiecznie, dlatego zawsze powinniśmy mieć jakąś alternatywę. Jest wiele przykładów sportowców, którzy po zakończeniu kariery nie wiedzieli, co mają ze sobą zrobić i albo popadali w jakieś nałogi, albo myśleli: po co mi szkoła skoro osiągam sukcesy na innym polu. Dlatego warto połączyć jedno z drugim, bo jest to możliwe, tym bardziej że istnieją takie szkoły, jak wasza, które są na to ukierunkowane. Tam bez problemu można to zrobić.

– Czego Panu życzyć, oprócz kolejnych sukcesów?

– Przede wszystkim zdrowia, bo jak ono będzie, można planować wszystko.

– Mam nadzieję, że obecnie zdrowie dopisuje?

– Oczywiście, jak najbardziej (uśmiech).