Rozmowa z PAWŁEM MŁYNARCZYKIEM, trenerem w ZSMS Rzeszów oraz szkoleniowcem 4-ligowej Korony Rzeszów, w której gra 11 naszych uczniów.
Priorytety się nie zmieniają
– Gdy rozmawialiśmy przed rundą wiosenną w 4. lidze, powiedziałeś, że priorytetem dla obejmowanego przez Ciebie zespołu Korony, będzie przede wszystkim zebranie doświadczenia, nie zaś zdobycz punktowa. Da się ocenić, ile tego doświadczenia zdobyła nasza młodzież w 10 rozegranych meczach?
– Priorytety się nie zmieniają, choć założenie było, żeby zdobyć minimum 12 pkt, bo cel zawsze trzeba sobie wyznaczyć. Nasi uczniowie na pewno zyskali jakieś doświadczenie. Pod względem panowania nad piłką czy pod względem taktycznym wiedzą już, że na tym poziomie muszą stanowić zespół, wiedzą, że nie można grać „swojej” piłki, tylko trzeba dostosować się do drużyny. Sporym plusem jest to, że zdobywamy bramki, i to nie przez przypadek, bo każdy nasz gol był wypracowany, przemyślany. W szczególności cieszy, że bramki padały po otwarciu gry, gdzie przeciwnik nie dotykał piłki. Nie ukrywam też, że cieszy mnie pozytywna opinia środowiska. Szczególnie miło wypowiadają się o nas sędziowie, którzy mówią, że nasze wyniki nie są adekwatne do gry.
– Widać w szatni smutek po kolejnych porażkach?
– Tak, choć może się mylę, ale myślę też, że chłopaki bardziej są wkurzeni, bo mogli zrobić coś więcej lub inaczej się zachować w danej sytuacji na boisku. To nie jest tak, że dostaliśmy 6 lub 8 bramek, bo jesteśmy młodsi czy słabsi, tylko straciliśmy je „frajersko”. Rywale strzelają nam bramki po dziecinnych błędach jak np. podczas meczu z Izolatorem Boguchwała. Do 75. minuty przegrywaliśmy 0-2, a w ostatnim kwadransie, można powiedzieć, że sami strzelaliśmy sobie pozostałe gole. (0-7 – przyp. red.). Niemniej, każda taka porażka czegoś nas uczy.
– A czy to nie jest przypadkiem podyktowane brakiem pewnej dojrzałości? Mamy na myśli to, że jak chłopaki tracą zbyt łatwe bramki, zwieszają głowę i przestają realizować założenia.
– Ma to miejsce tylko w przypadku prostych błędów. Jeżeli traciliśmy je w inny sposób, to nadal atakowaliśmy. W Pilźnie straciliśmy bramkę w 46. sekundzie, ale dalej graliśmy swoje, zdołaliśmy wyrównać, a Legion męczył się z nami. W ostatnim meczu, mimo pewnej wygranej Cosmosu, przeciwnik także czuł nasz opór, a każdy, kto oglądał to spotkanie, widział, że nasza młodzież postawiła się jednej z najlepszych ekip w tej lidze.
– Pewnie wielu przed pierwszym gwizdkiem typowało, że Cosmos Nowotaniec, który w poprzednim sezonie okazał się najlepszą drużyną w 4. lidze, a obecnie jest najskuteczniejszym zespołem w rozgrywkach, przejedzie się po was niczym walec.
– Fakt, mieliśmy problemy, szczególnie z jednym bardzo szybkim zawodnikiem. Jednak potem, gdy zrobiliśmy roszady, zaczęło to funkcjonować lepiej. Chcę zaznaczyć, że w starciu z tak silnym zespołem, mieliśmy swoje bardzo dobre momenty.
– W pierwszych kolejkach stres trochę paraliżował umiejętności chłopaków?
– Paraliżował, bo zobaczyli rywali nie tyle fizycznie większych, ile bardziej chodziło o to, iż przeciwnik nagle zaatakował mocno, że szybciej się porusza. W tym przypadku trzeba również sprawniej operować piłką. Tu już nie ma tyle czasu, co w B Klasie. Nie mogło być tak, że ktoś na murawie „zaspał”. Wcześniej, gdy jeden to zrobił, drugi nadgonił, a teraz nie ma tej możliwości, bo jest zbyt duża różnica poziomów, jednym słowem, jest to przepaść między ligami.
– Najbardziej bolała was dwucyfrowa przegrana z rezerwami Resovii?
– Ta porażka była największym zaskoczeniem. Wciąż zadaję sobie pytanie, dlaczego przegraliśmy tak wysoko. Na pewno nie radziliśmy sobie z górnymi podaniami przeciwnika, a co ciekawe, jedynego gola zdobyliśmy po naprawdę fajnej akcji. W tym spotkaniu pojawił się marazm, ale w kolejnych meczach, czy to z Igloopolem Dębica, czy z rezerwami Stali Rzeszów, dobrze graliśmy w piłkę. Warto także podkreślić najważniejszą kwestię z meczów z drugimi zespołami Resovii i Stali. Chłopaki mieli możliwość zagrać przeciw zawodnikom, którzy mają w swoim CV mecze w 1. Lidze, i to nawet w tym sezonie. To jest coś, czego nikt naszym uczniom nie zabierze. Weryfikacja tych doświadczeń nastąpi w przyszłym sezonie, jeżeli, mam nadzieję, będzie nam dane grać w Klasie Okręgowej. Nie ukrywam, że ci chłopcy, którzy są w B Klasie, też mają zadanie do wykonania. Jeżeli potem połączą się z chłopkami z IV ligi, liczę, że stworzą kolektyw. Jedni i drudzy pracowali na to, by potem połączyć siły i walczyć z powodzeniem w „okręgówce”.
– Mimo wspominanych niedogodności i braku doświadczenia, w każdym meczu otwierajcie grę na krótko, co może się podobać.
– Tak, ale mamy kilka wariantów otwarcia gry. Wszystko zależy od tego, jak ustawia się rywal. Stosujemy różne kombinacje, żeby zaskoczyć przeciwnika.
– Gdyby odjąć stracone gole ze stałych fragmentów gry czy po strzałach głową rywali, wyniki byłyby prawie na styku.
– Tak, najlepszym przykładem jest mecz z Sokołem Kolbuszowa Dolna, w którym straciliśmy aż pięć bramek ze stałych fragmentów.
– To jest wasze największe pole do poprawy, jeśli chodzi o organizację grę w defensywie?
– To już zostało poprawione, bo z Igloopolem nie straciliśmy bramki po stałym fragmencie. Każdy błąd, jaki się powielał, sukcesywnie został niwelowany.
– Domniemamy, że najbardziej cieszą Cię zdobyte bramki po wypracowanych, zespołowych akcjach.
– Tak i cieszę się, że to widać. Chcieliśmy tak grać od samego początku. Każdy mówi mi: przydałby ci się ktoś na obronę i do ataku, no nie, bo chłopaki znów będą mieli alibi, że ktoś będzie za nich coś robił. Nie, to oni mają dojść do tego, jak to zrobić i krok po korku dochodzą. Np. w meczu z Cosmosem piłka została przejęta przez Michała Matkowskiego, który po przechwycie w defensywie, mocno ruszył do przodu, zagrał za linię obrony do Oskara Nerca, a on w końcu uwierzył się siebie, wygrał pojedynek bark w bark, następnie położył bramkarza, i trafił do pustej bramki. Druga bramka Oskara w tym spotkaniu to strzał zza szesnastki. Ten gol padł po ćwiczonym stałym fragmencie gry i co cieszy, to chłopaki opracowali ten rzut rożny, oni sami zdecydowali się, jak go rozegrać.
– Mówiłeś, że chcesz, aby Korona w każdy meczu starała się narzucić przeciwnikom swoje tempo gry. Udało się wam to realizować w dotychczasowych 10 meczach?
– Ciężkie pytanie. W każdym meczu były takie momenty, że to my prowadziliśmy grę. Potrafiliśmy się utrzymać w obronie średniej, potrafiliśmy podejść wyżej przeciwnika i popracować w obronie wysokiej, a zarazem byliśmy w stanie budować akcje. Tak jak mówiłem, z żadnym przeciwnikiem nie chcemy cofać się do obrony i nadal będziemy trzymać się tych założeń.